Tradycje wierzenia i obrzędy dotyczące świąt

„Dawne i współczesne tradycje, zwyczaje i obrzędy świeckie i religijne w moim domu i mojej wiosce” - materiały z wywiadów i zapisanych wspomnień z lat wcześniejszych.

 

Miło jest se czasem przypomnieć jak to dawniej bywało.

Janina Panek z Czarnej


I. Tradycje, wierzenia i obrzędy dotyczące świąt.

 

ŚWIĘTA BOŻEGO NARODZENIA

 

W czasie Adwentu odbywały się spotkania z sąsiadami i śpiewane były pieśni adwentowe m in. „ Spuście nam na ziemskie niwy”, ” Michał Archanioł”.

Zofia Woś z  Medyni Głogowskiej

 

Szczególnym przeżyciem dla mnie w dzieciństwie był udział w roratach. To było magiczne przeżycie. Wyjście do kościoła o tak wczesnej porze, magia świątyni i obrzędu pozostało do dziś w mojej pamięci.

Stefan Ruta z Łańcuta, pochodzący z Medyni Głogowskiej

 

Jak było „Mikołaja” to już się zaczynało przygotowania. Wtedy to trza było sobie (dekoracje na choinkę) zrobić samemu. Łańcuchy się robiło, takie jerzyki, koszyczki. Landrynki się kupowało i myśmy to zawijali w papierki z bibuły. Tak się nacinało z każdej strony, zawijało i to był taki ozdobny cukierek na choinkę. Orzechy się owijało, mama nakupiła bibuły, ( …)trzeba było zawiązać niteczke i tak się wieszało. A łańcuchy to były trzy rodzaje. Jeden to był z bibuły, takie nacinane kółka(…) Drugi – to mama zostawiała snopa jak się młóciło (cięło się słomę na kawałeczki). Nacinało się bibułę i w przerwy między bibułą nawlekało się słomkę. Mama kupowała koraliki (…) krakowskie. Był ten koralik, ta słomka i takie skrzydełko z bibuły – to bardzo ładnie wyglądało. Robiło się jeszcze łańcuchy z waty. Takie się kuleczki z waty ukręcało (nawlekało na nitkę) i słomka i to się wieszało. (…) Bombki to były w zamożniejszych domach. Anioły się robiło.  Mama kupowała takie główki – same główki, a samemu się robiło sukieneczkę. Takie gwiazdeczki się przyklejało (…) Tak, że takie były ozdoby na choinkę.

Janina Panek z  Czarnej

 

Święta Bożego Narodzenia traktowane były jako jedne z najważniejszych świąt w roku. Przygotowywano dom, malowano ściany, przeprowadzano generalne sprzątanie. Wymieniano słomę w siennikach, myto meble domowe. Planowano wystrój wnętrz, wykonywano wiszące u sufitu pająki . Były to ze słomy i kolorowych bibuł bardzo pomysłowe konstrukcje podkreślające charakter świat. Koło obrazów na ścianach przymocowywano sztuczne kwiaty wykonywane przez  zdolne sąsiadki. W domu pachniało świeżym wapnem po malowaniu i niezwykłą świeżością.

Stefan Ruta z Łańcuta, pochodzący z Medyni Głogowskiej

 

            Ja pamiętam że zawsze roznosił opłatki kościelny i był jeden kolorowy w tym opakowaniu i był przeznaczony dla bydła. 

Krystyna Golec z Zalesia

 

            W mojej wsi dzielono się opłatkiem podając do ugryzienia kawałek opłatka osobie, której składano życzenia. Opłatki roznosił ksiądz z organistą.  Nie wiem jaką ofiarę otrzymywał kapłan, ale organista nosił wór i dostawał pszenicę za opłatki. Zawsze były kolorowe opłatki dla zwierząt.

Stefan Ruta z Łańcuta, pochodzący z Medyni Głogowskiej

 

Choinkę to we Wigilię się ubierało. Nigdy mama nie pozwalała ubierać wcześniej. Tato przynosił choinkę do domu, stawiał na stojaku. (...) Dopiero zaświeciło się tą choinkę jak do Wigilii się siadało. A nie było żarówek wtedy, tylko były świeczki i też były takie  spinacze. To się przypinało do gałązki. Tylko trzeba było pilnować tej świeczki, bo łańcuchy płonęły. U nas często płonęły łańcuchy. Ale tak było, tak to sobie pamiętam.

Janina Panek z Czarnej

 

Dawniej choinka była uwiązana u tragarza (…) Jak było dużo ludzi i nie było miejsca to ona była tam wysoko.

Zofia Cyrnek z Czarnej

 

Tradycja była taka, że choinkę ubierało się tylko we Wigilię.  Robiło się ze słomy łańcuchy, orzechy okręcało się w ozdobne papierki. Wieszano również jabłka.

Krystyna Golec z Zalesia

 

Bliżej Świąt Bożego Narodzenia robiło się stroiki, kiedyś to się nazywało drzewko, teraz choinka. Ozdoby robiły przeważnie dzieci z kolorowego papieru, waty, z drutu skręcało się różne kształty, aniołki, zwierzątka. I tak stroiło się drzewko. Dodatkowo piekło się ciastka na ozdobę, wieszało jabłka, gruszki. Ozdób kupowanych było bardzo mało, przeważnie „coś swojego„ się wieszało.

W wigilię jak już drzewko było przyszykowane, wtedy zabierano się za gotowanie potraw: kapusta z grochem, barszcz z grzybami, pierogi z ziemniakami, z kapustą, kasza jaglana ze suszek tzw. ”malas„. Gotowało się różne owoce tj. jabłka, gruszki śliwki aż się rozgotowało i miało dość gęstą konsystencję i tym „malasem” polewało się kaszę.

W domach kiedyś jadło się z jednej wspólnej miski.

Zofia Woś z  Medyni Głogowskiej

 

Wigilia wygląda (teraz) podobnie i potrawy pozostały te same. Wiadomo, że najbardziej smakuje to co jedliśmy w dzieciństwie. Nie ma już tak dobrych potraw jak gotowała mama, często wracamy w rodzinie do wspomnień. A może to smakowało tak wszystko dobrze, bo byliśmy często bardzo głodni, a w święta potrawy  były lepsze niż zwykle. Tego nie zrozumie nikt kto nie przeżył tamtych powojennych lat.

Stefan Ruta z Łańcuta, pochodzący z Medyni Głogowskiej

 

Wszystkie potrawy były przygotowywane w Wigilię, nic nie było wcześniej. Dzieci się bawiły, ubierały choinkę, a mama w kuchni.

Zofia Cyrnek z Czarnej

 

Do dziś tradycyjna potrawa to kapusta z grochem, robiona na zasmażce z maki. Cebulę smażyło się na oleju lnianym. To była omasta do pierogów. Piekło się drożdżowe zawijane placki z makiem, bo się siało mak w polu i był swój, i ze serem placki bo były krowy to i ser był.

Krystyna Golec z Zalesia

 

Wigilia zwana "wiliją" była szczególnym dniem w roku. Dzieci i młodzież stroiła choinkę przyniesioną z lasu. (…) Rodzice przygotowywali wWigilię, a na stole musiało być dwanaście potraw. Oczywiście były to tradycyjne potrawy: barszcz biały z grzybami, pierogi z różnym farszem, kapusta, kasza, czasem gołąbki, kompot z suszonych jabłek i oczywiście ciasto.

Stefan Ruta z Łańcuta, pochodzący z Medyni Głogowskiej

 

Przeważnie podawało się kapustę, był barszcz, pierogi tylko ze śliwkami (…) albo z kapustą. Ruskich nie było. Przychodziło się z Pasterki to kasze się jadło z tymi suszkami.

Janina Panek z Czarnej

 

Gdy przychodziła Wigilia mama ze skrzyni przynosiła obrus, były nakrycia na łóżka też stamtąd przyniesione i był ten obrus piękny i to się odznaczało, że jest Wigilia.

Zofia Cyrnek z Czarnej

 

Na łóżkach były układane poduchy i pierzyna i to wszystko przykryte kapą. To były takie przywileje świąteczne, żeby się to odróżniało od dnia codziennego, żeby było inaczej.

Janina Panek zCzarnej

 

Na środku stołu było położone siano, na tym leżał obowiązkowo opłatek. Był taki przesąd, że jak postawiło się na tym opłatku naczynie z jedzeniem i opłatek się przykleił to oznaczało, że będą dobre plony w polu w przyszłym roku; mówiło się na to, że to „roda” na ziemniaki, kapustę. Następnie gospodarz domu szedł do stodoły, brał słomę taką prostą, niepołamaną i stawiał w kącie izby lub za łóżko. Po wigilii niektórzy brali odrobinę słomy i wrzucali za obrazy ,które w starych domach były odchylone od ściany. Zawieszone były na  dwóch gwoździach na dole,  jeden u góry. „Wierzenie" było takie, że ile kłósek słomy wpadnie za obraz, to tyle kopek zboża będzie w przyszłym roku.

Po wieczerzy, jak były umyte naczynia, to tą wodą były pojone zwierzęta. Do tej wody, zwanej „pomyjami’ był dawany kolorowy opłatek, przeważnie różowy. Opłatki kiedyś po wsi roznosił organista i zawsze w takiej paczce był jeden kolorowy dla zwierząt.

Kolejna wróżba dotyczyła dziewczyn, które były pannami. Po wieczerzy wychodziły na pole i z której strony pies zaszczekał, to z tej strony przyjdzie kawaler i się ożeni. Po wieczerzy bywało tak, że przychodzili kawalerowie, brali snopek słomy ze stodoły, rozkładali w domu  pod drzewkiem na podłodze i siadali albo kładli się na tym. Śpiewali kolędy, żartowali, opowiadali kawały aż do Pasterki. Wtedy wszyscy chodzili na Pasterkę. W Boże Narodzenie nie można było sprzątać tej rozrzuconej słomy, bo to zbyt duże święto i leżała na podłodze aż do Szczepana. Domownicy w Szczepana musieli rano sprzątać tą słomę, bo inaczej przychodzili tzw. „śmieciarze” i trzeba było im zapłacić za to.  

Zofia Woś z  Medyni Głogowskiej

 

Po dziś dzień chodzi się na Pasterkę. Takie jeszcze wspomnienie mam bożonarodzeniowe. Nie w każdym domu był zegar, sąsiadki przyszły do nas bo chciały iść z nami na Pasterkę, a że zegar opóźniał i domownicy nie wiedzieli (o tym), wybrali się o wyznaczonej porze na pasterkę i gdy doszli pod kościół (okazało się, że) ludzie już wychodzili z kościoła.

Krystyna Golec z Zalesia

 

Oczywiście czekaliśmy wszyscy na uroczystości kościelne. Pierwsze śpiewanie kolęd. Pasterka, na której było masę ludzi i kolęda gromko zaśpiewana przez wiernych. "Wśród nocnej ciszy" śpiewano tak głośno, że wydawało się, że słychać w całej wsi. Była taka kolęda śpiewana tylko w naszym rejonie:

"W stajni na sianku Jezusek mały,

a nad nim modli się anioł biały,

a Matka Boska w jasnej sukience

nad swym Jezuskiem wyciąga ręce".  

Inne kolędy były znane powszechnie. Pamiętam, że jakaś kolęda była o pastuszkach, którzy się pobili, ale to tylko takie mętne wspomnienie.

Stefan Ruta z Łańcuta, pochodzący z Medyni Głogowskiej

 

Na Boże Narodzenie chodziły kolędniki a na Nowy Rok draby. Kolędniki to z turoniem chodziły, z królem Herodem. Taka inscenizacja była. To było naprawde ładne, takie ciekawe. Wchodził żołnierz i on się pytał Czy przyjmiecie króla Heroda i jego wojsko? Kto się godził to przychodziły(…). Przyprowadzali króla Heroda do kuchni, miał berło, korone na głowie. Dalej stał Żyd, śmierć i takie to wojsko jego. 

-  „Powiedz królu Herodzie gdzie się narodził Bóg”.

A Herod odpowiadał:

- „Bób? W polu tam rośnie”

- „Nie w polu, mów Żydzie gdzie się narodził Bóg”

- „W lesie rósł!”

- „Mów Żydzie gdzie się narodził Bóg!”

A ten znowu cos tam wymyślał, że gdzieś Go widział. Nareszcie przyszła Śmierć, ścina głowe Herodowi.

A na Nowy Rok to draby przychodziły, to też heca były. I to tak rano przychodziły, żeby dopaść jak kto jeszcze śpi.(…) Tak robiły żeby było wszędzie pełno słomy.

Janina Panek z Czarnej

 

W moim domu dawniej to się Boże Narodzenie świętowało w domu a dopiero w Szczepana się szło w odwiedziny do krewnych, potem jak się już kolegowało to do koleżanek. Ale się tego przestrzegało.

Zofia Cyrnek z Czarnej

 

W wigilię młodzi chłopcy robili różne żarty sąsiadom dalszym i bliższym. Zatykano komin szybą i nie udawało się w piecu rano rozpalić, zdejmowano bramy i bramki, a nawet wciągano wozy na dachy niższych domów. Szczególnie tam gdzie były młode dziewczyny psikusy czyniono z radością. Skutki żartów usuwano dopiero w drugi dzień świąt, w  Boże Narodzenie nie można było nic robić. To było szczególne uczczenie tego święta. Nie wykonywano nawet drobnych czynności jak golenie, przyszycie guzika itp. W Boże Narodzenie nie odwiedzało się znajomych ani krewnych, nie chodzono także po kolędzie. To wszystko zaczynało się po Bożym Narodzeniu.

Stefan Ruta z Łańcuta, pochodzący z Medyni Głogowskiej

 

Panny się schodziły, szyły tak zwane portki, w które ubierało się draba. Portki były wypychane słomą. Draby chodząc jeżeli napotkali pannę na drodze to smarowali panny węglem z pieców co były pozostałości po wypalonym drzewie.  Zakładali witki za obrazy. W kącie stał snopek zboża do Nowego Roku, bo w Nowym Roku ten snopek musieli wymłócić draby. Jak chodzili młócone to było w domu w izbach.  Pamiętam, że w Boże Narodzenie sianko które było na stole we wigilię wkładano do wody, wrzucało się pieniądza i domownicy myli twarz w tej wodzie. Na Szczepana tą monetę dawali kolędnikom.

Krystyna Golec z Zalesia

 

W tygodniu przed sylwestrem, były planowane draby. Zbierali się w jednym z domów i ustalali kto się za kogo przebiera. Chłopaki mieli spodnie szyte przez dziewczyny. Przeważnie były szyte z lnianego płótna zwanego „paruchem”. Szyte było z dwóch części, wiązane na chłopaku i wypychane słomą. Przebierali się za grabarza, Żyda, króla, śmierć, mieli szyte maski z kudłatego materiału, czerwone długie nosy, czapki ze słomy ozdobione wstążkami. Zaraz po północy w Sylwestra na Nowy Rok szli z kolędą zaczynając od końca wsi. Obowiązkowo odwiedzali proboszcza, leśniczego. Zbierali wódkę, kiełbasę, ryby, ogórki a przede wszystkim pieniądze. Później za te zarobione pieniądze robili zabawę tzw. „drabska muzyka”. Oprócz drabów były zaproszone dziewczyny co szyły stroje na przebranie. Nie było orkiestry, tylko jakiś grajek grał na harmonijce. Był przesąd, że jak draby przyszli w odwiedziny to będzie szczęście i będzie się „darzyło”, a jak kogoś ominęli i nie wstąpili do kogoś, to potem były o to pretensje. Bywało też tak, że niektórzy zamykali dom, przed drabami, bo robili dużo bałaganu. Rozsypywali zboże po izbach  i objadali wszystko co było na drzewku.

Zofia Woś z  Medyni Głogowskiej

 

Jednym ze zwyczajów, który zachował się w Krzemienicy do dzisiaj,  są „draby”. Otóż w noc sylwestrową, kiedy zegary wybiły północ, niektórzy mieszkańcy wioski rozweseleni sylwestrowymi trunkami przebierali się w kożuchy, futrzane czapy, wysokie filcowe buty „walonki” wypchane słomą i wyruszali na wieś. Pukali do okien i drzwi budząc zaspanych gospodarzy, którzy czasami tylko uchylali drzwi. Jeśli już „drabom” udało się dostać do środka, byli częstowani okowitą, kromką chleba i kawałkiem kiełbasy. Wypiwszy zdrowie gospodarzy, składali noworoczne życzenia i wyruszali dalej. Zwyczaj ten powstał z niedostatku. Biedniejsi szli do bogatych gospodarzy i za złożone życzenia otrzymywali chleb, jajka, zboże do worka. Ubrani byli w kożuchy, stare łachmany, przepasani powrósłem.

Marta i Zenon Buk z Krzemienicy

 

            Po kolędzie chodziliśmy głownie w drugi dzień świąt, na Szczepana, umawialiśmy się z we dwóch lub trzech i chodziliśmy od domu do domu, (…) bez rekwizytów i specjalnych przebrań. Chodziłem także z gwiazdą i kozą. Tu obowiązywały już lekkie przebrania, kożuchy przewiązane powrósłami ze słomy, czasem maski, czapki. Oczywiście rekwizyty i odpowiednie stroje przygotowywano przez wiele tygodni. (…) Po otrzymanej kolędzie śpiewaliśmy gospodarzom "Za kolędę dziękujemy, szczęścia, zdrowia wam życzymy, abyście długo żyli , a po śmierci w niebie byli".

            Raz zdarzyło mi się chodzić z drobami. "Droby" w Medyni Głogowskiej chodziły w nocy z Sylwestra na Nowy Rok. Byli to chłopcy kilkunastoletni a czasem pełnoletni. Drab był dziwnie ubrany. Miał specjalny uszyty z parucha kombinezon wypychany słomą. Wyglądał jak ogromny drab, zabijaka, często z dużym garbem na plecach. Czapki były plecione ze słomy z takimi wysokimi czubami. Do tego miał ogromną pałę, lagę z drewna, czasem zakończoną zgrubieniem u góry. W dzieciństwie draby budziły we mnie strach. W grupie drabów był zawsze diabeł (…). Był też Żyd i Żydówka z małym dzieckiem na reku. Żyd handlował i targował z gospodarzami, a jego żona prosiła o pokarm dla dziecka. Przy tym było wiele huku i wrzasku, robiono też różne kawały.

Stefan Ruta z Łańcuta, pochodzący z Medyni Głogowskiej         

                       

W dawnych czasach spotkanie kawalera z panną, którą miał na oku nie było tak łatwe jak teraz. Toteż wieczorem w dzień Bożego Narodzenia, kiedy było już całkiem ciemno, kawalerowie zbierali się wspólnie i pakowali pełne worki słomy i wyruszali na wieś. Zakradali się do zagród i domów, gdzie były panny na wydaniu.  Wchodzili do izby, którą zaśmiecali przyniesioną słomą. Zwykle dziewczęta narobiły pisku, wrzasku. Gospodarz próbował ich udobruchać częstując gorzałką. Śmieciarze trochę pobroili, potańczyli i zabierali się do zamiatania. Zmiecione śmieci wynosili na zewnątrz i palili.  Dla panny odwiedzonej przez śmieciarzy było to bardzo przyjemne, lecz dla ojca uciążliwe bo musiał po śmieciarzach i tak poprawić. Choć duma go rozpierała, że ma ładną córkę. (…) Kiedy nazajutrz na Szczepana szło się do kościoła, to widać było wyraźnie u kogo byli śmieciarze. Na zaśnieżonym podwórzu od razu rzucało się w oczy miejsce po spalonych śmieciach.

Marta i Zenon Buk z Krzemienicy 

 

ZAPUSTY i WIELKI POST

Pamiętam tyle że w zapusty jadano codziennie barszcz biały kiszony w domu na zmianę z kapustą i grochem.

 Krystyna Golec z Zalesia

 

Post nie był okresem specjalnego umartwienia. Skromne jedzenie było cały rok. W okresie postu często potrawy były maszczone olejem lnianym. Bardzo smacznym. Olej robiono w Trzebosi, a jego smak i zapach w kaszy czy maleszce pamiętam do dziś.

Stefan Ruta z Łańcuta, pochodzący z Medyni Głogowskiej

 

Jak już nastał Wielki Post (…) to przychodziły te dzieci. (…) nazywały się „żoki”. Tak se pamientom jak ony to były ubrane. Przewożnie było dwoje, czasem troje tych dzieci. Tak marnie były ubrane, płaszczyki, chustki to tradycyjnie miały obwiązane pod brodą i związane z tyłu głowy. Chłopczyki to starały się mieć takie kożuszki, kamizelki. Też byle jakie, paskiem przewiązane. Przychodziły tutoj do domu i miały koszyk taki z dwoma uszami. Ten chłopczyk mioł krzyż taki duży. Stawiały ten krzyż na podłodze i tak mówiły:

„Idzie nom tu idzie ta kwietno niedziela

Bedo dziadki witać Pana Zbawiciela

A czymże go przywitać, kwioteczków nie widać

 Ciężko zima była kwiotki umroziła

Dlo Pana Jezuska nic nie zostawiła

Pan Jezus maluski pogubił pieluszki

A jo mu przynosze, o jajeczko proszę

Nie mocie jojecza, dejcie gomółeczke

Będziemy wychwalać świętą Panieneczkę

Jo mały chłopczyna, nie wiem co łacina

Pisma nie rozumie bo czytać nie umie

A jo mały żoczek, wylozem na krzoczek

A z krzoczka na wode, ubiłem se noge…”

Dolij to nie pamiętom.

Dawało się wtedy jojeczko, a jak nie to gomółkę. A jak było przygotowane, że przyjdo, to mama piekła takie małe bułki.

Janina Panek z Czarnej

 

W Wielkim Tygodniu jak byłam dziewczynką (8 lat) chodziłyśmy po domach sąsiadów w grupach po 3 – 4 osoby z koszykiem i zbierałyśmy jajka. Przy tym się mówiło wierszyk, którego nie pamiętam całego.

 „Idzie nam tu idzie

 ta kwietna niedziela,

Będziemy se witać

Pana Zbawiciela”.      

Maria Gwizdak z Dąbrówek

 

Gorzkie Żale, co niedzielę śpiewane były w całości. Był to ważny element przygotowań do Wielkanocy.  Gorzkie Żale śpiewano klęcząc a uroczystość trwała dość długo. Droga krzyżowa w piątki dla młodzieży i dla dorosłych.  Jako dzieci bardzo przeżywaliśmy te uroczystości.

Stefan Ruta z Łańcuta, pochodzący z Medyni Głogowskiej

 

NIEDZIELA PALMOWA, ŚWIĘTA WIELKANOCNE

 

Palmy były robione z bukszpanu i ze zerwanych bazi. Pamiętam że w Wielką Niedziele po rezurekcji brało się święconą wodę i palmę i szło się święcić pole i zagrodę przydomową.

Krystyna Golec z Zalesia

 

W moich latach młodości przed Świętami Wielkanocnymi w domu zawsze było gruntowne sprzątanie. Sienniki na łóżkach były wypełniane świeżą słomą, kuchnia była bielona i sprzątana.  W Wielki Czwartek lub Piątek w piecu chlebowym były pieczone baby z ciasta drożdżowego z rodzynkami, formy na te baby były wypalane z gliny. W Wielką Sobotę farbowano jajka do święconki, farbowano w łupinach cebuli lub kory z drzew, szykowano koszyk do święcenia. Była tam swojska szynka, kiełbasa, jajka farbowane, baba pieczona, chrzan ukopany w polu, jak również pieczone z ciasta baranki i udekorowane wstążką i bukszpanem.

Maria Gwizdak z Dąbrówek

 

Oczywiście przed świętami robiono w domach generalne porządki. Malowanie, mycie okien, podłóg, pranie. Meble wynoszono na podwórze i tam je dokładnie myto. Podwórze dokładnie zamiatano. Ogródki przekopywano i przygotowywano do siewu i sadzenia.

Stefan Ruta z Łańcuta, pochodzący z Medyni Głogowskiej

 

Palmy przygotowywano z trzciny. Były małe i skromne. Dekorowano jedynie gałązkami bazi, i chyba zielonymi gałązkami mirtu albo bukszpanu. Przygotowywały je kobiety i one zajmowały się ich noszeniem do poświęcenia w kościele.  Palmy były potem chronione przez cały rok bo służyły przy święceniu przy różnych okazjach. Używano ich do poświęcania zabudowań gospodarczych, zwierząt, pół upranych i sadów. Służyły też księdzu chodzącemu po kolędzie do pokropienia wiernych i pomieszczeń domowych.

Stefan Ruta z Łańcuta, pochodzący z Medyni Głogowskiej

 

            Aby ziemia wydała obfite plony, właściciele gospodarstw wykonywali w ciągu roku wiele przypisanych tradycyjnych czynności. Jedną z nich było święcenie pola. Tydzień przed Wielkanocą, w Niedzielę Palmową w kościele święcono palmy. Natomiast w Wielka Sobotę każdy gospodarz przynosił do domu w butelce wodę święconą wraz z wrzuconą do niej rozpaloną tarką z ogniska, od którego zapalany był paschał. Każdy gospodarz w Niedzielę Wielkanocną szedł do kościoła na rezurekcję. Zwykle z całą rodziną. Po powrocie było uroczyste śniadanie, a zaraz po tym gospodarz brał palmę i wodę święconą, którą kropił najpierw wszystkich domowników, dom i zagrodę. Później udawał się w pole wraz z domownikami.  Palmę polewał święconą wodą i skrapiał nią każdy zagon. Wymachiwał palmą wysoko żeby plony były obfite. Na ostatnim polu wbijał palmę w rolę. Palmy nie przynosiło się z powrotem do domu, bo mówiło się, że do izby będą pchały się muchy. Po poświęceniu pola sąsiedzi gromadzili się na miedzach, bądź w sadach. Zwykle każdy gospodarz miał za pazuchą piersiówkę z okowitą, którą nawzajem się częstowano. Bywały przypadki, że po takich spotkaniach godzili się zaciekle zwaśnieni przez lata sąsiedzi. Znam przypadek, gdzie dwaj gospodarze mieli oddzielne drogi dojazdowe, jedna obok drugiej. Po ugodzie obydwaj zaorywali każdy po swojej stronie po pół drogi, pozostawiając jedną, którą już wspólnie dojeżdżali. I odtąd żyli w zgodzie. Po święceniu pola wracało się do domu w porze obiadowej na tradycyjny żurek z jajkiem i wędzonką, a po południu były rodzinne odwiedziny i spotkania przy stole wielkanocnym.  

Zenon Buk Krzemienicy

 

Mieli takie koszyki zwane koszałki. Wkładano do nich: sól, masło, ser, ziemniaki, chleb, jaja, pęta  kiełbasy.  Jak to ten kosz zrychtowali to ciężko było donieść na oświęcenie tych potraw.

Krystyna Golec z Zalesia

 

Kosze do święcenia potraw były duże. Niektóre gospodynie niosły takie kosze jak na ziemniaki. Święciło się chyba to co i teraz się święci ale kosze różniły się ilością produktów żywnościowych. Dzieci tak jak teraz święciły baranki. Potrawy chodziły święcić zwykle kobiety i dziewczęta. Ksiądz w Wielką Sobotę objeżdżał parafię i w wyznaczonych miejscach odbywało się święcenie. Kościelny towarzyszył księdzu i dawano mu jajka surowe, a on je potem sprzedawał i miał wynagrodzenie za swoją pracę. Wielki Tydzień był związany z obrzędami religijnymi. (…) Chłopcy na Wielki Piątek przygotowywali kołatki (kłapotki), których używano w kościele zamiast dzwonków. Poświęcenie wody w Wielką Sobotę wiązało się z pewnym zwyczajem. Do święconej wody należało wrzucić węgielek z ogniska palonego przed kościołem.

Straż grobową zawsze organizowali strażacy z OSP. W mojej miejscowości byli oni ubrani w strażackie mundury i pięknie błyszczące hełmy strażackie. Stanie przy grobie jako strażnik było wielkim zaszczytem dla młodych ludzi. Dziewczyny odwiedzające Grób Pański ukradkiem zerkały też na strażników.  

Stefan Ruta z Łańcuta, pochodzący z Medyni Głogowskiej

 

W Wielką Niedzielę wszyscy szli na rezurekcję, po mszy i procesji było śniadanie wielkanocne, na którym jedzono wszystko co święcone i do tego ugotowany żur. Po śniadaniu tata brał palmę poświęconą w Niedziele Palmową i wodę święconą w Wielką sobotę i szedł święcić pole, na którym było posiane zboże i to na którym miały być sadzone ziemniaki i jarzyny.

Maria Gwizdak z Dąbrówek

 

            Baranki wielkanocne zajmowały w tym czasie honorowe miejsce w domu, pisanki  na stole podkreślały znaczenie Świąt Wielkanocnych, bazie dekorowały wystrój izby. 

Stefan Ruta z Łańcuta, pochodzący z Medyni Głogowskiej

 

Wszystkie dzieci czekały do Poniedziałku Wielkanocnego, bo od samego rana było oblewanie wodą. Dzieci, młodzież od sąsiadów przychodzili z wiadrami i wszyscy żeśmy się oblewali, kilka razy na dzień każdy się suszył.

Maria Gwizdak z Dąbrówek

 

           W tamtych czasach naszej młodości rodziny były wielodzietne, ale zawsze spotykano się w jednym ulubionym domu. I tak też przygotowania do oblewanego poniedziałku zaczynały się w Wielką Sobotę, gdyż w niedzielę nie można było nic robić. Nalewano do wiader  wodę ze studni, chłopcy przygotowywali karbit oraz puszki z których mieli strzelać. W poniedziałek rano szło się do kościoła i już po mszy zaczynało się lanie. Szczególnie dziewczyny, młode panny były oblewane. Po południu schodzono się do ulubionego domu aby dzielić się  wrażeniami i rozgrzać się  malutkim co nieco. Koniec zawsze był taki, że cały dom drewniany był pełen wody.

Jolanta Wawrykowicz z Dąbrówek

 

ZIELONE ŚWIĄTKI

 

Zielone Świątki kojarzą mi się z przybraniem domów w gałęzie lipy, w domach wyścielało się taką trawą, co rosła w stawach, nazywano ją sawar. Dawało to specyficzny zapach w domu. Pamiętam, że ludzie jechali furmanką do Leżajska na odpust.

Krystyna Golec z Zalesia

 

„Zielone Świątki, umajone wszystkie kątki”. Święto Zielonych Świątek kojarzone było z przyrodą, która rozkwitała i zachwycała. Proszono też Boga o dobre urodzaje. Swoje domy majono gałązkami z lipy. W każdym domu i pomieszczeniu rozsypywano szuwary. Umieszczano je za obrazami. Szuwary rosły przy sadzawkach i stawach. Obowiązkowe było umajenie domu.

Stanisława Kępa zMedyni Łańcuckiej


Zielone Świątki nie kojarzyły mi się z Zesłaniem Ducha Świętego. Bardziej skupialiśmy się, jako dzieci, na majeniu domów. Ogromne gałęzie lipy przybijano do ścian domów. Tworzyło to niezwykle urokliwy nastrój. Dodatkowo w naszym domu nastrój podnosiły wyrywane szuwary, był to chyba tatarak. Wyrywano te rośliny z bardzo podmokłych, bagnistych łąk. Tatarak rozrzucano rano w izbach. Dawały one niesamowicie świeży zapach. Zapach ten pamiętam do dziś.

Stefan Ruta z Łańcuta, pochodzący z Medyni Głogowskiej


Jeszcze jednym wspomnieniem bardzo miłym było śpiewanie w miesiącu maju pod kapliczką pieśni maryjnych. Po pracy w polu schodzili się starsi i młodzi śpiewać tzw. majówki. Kawalerka robiła psikusy dziewczynom, wkładali im za kołnierz robaczki świętojańskie (świetliki) lub chrabąszcze. Było bardzo wesoło.

Maria Gwizdak z Dąbrówek

 

Tradycja smażenia jajecznicy w polu na Zielone Świątki. Święto Zesłania Ducha Świętego na apostołów przypada w drugiej połowie maja, kiedy przyroda obdarowuje nas pięknem soczystej zieleni.  Odkąd pamiętam, w tym czasie w Krzemienicy wszystkie domy majono zielonymi gałązkami lipowymi. Zwyczaj ten sporadycznie zachował się do dziś, tak jak i smażenie jajek w polu. Zarówno w pierwszy, jak i drugi dzień Zielonych Świąt, po południu przy zwykle pięknej majowej pogodzie, całymi rodzinami, wraz z sąsiadami i przyjaciółmi wychodziło się w pole smażyć jaja. W ten dzień przybywali na wieś również krewni i znajomi z miasta. Najlepszym miejscem do smażenia był brzeg wąwozu, w którym wybierało się łopatką ziemię na palenisko i robiło się komin na odprowadzenie dymu, a nad paleniskiem otwór, na którym stawiano patelnię. Do palenia używano drewna drzew liściastych, zwykle owocowych. Najpierw na patelni (w kamieniaku lub żeliwnym rondlu) trzeba było zeszklić pokrojoną cebulkę na świeżym majowym masełku. Po czym, w zależności od ilości osób, należało wbić jajka (bywało że i całą kopę, tj. 60 jaj), posolić do smaku i mieszać drewnianą łyżką lub łopatką do odpowiedniej konsystencji. Tak przyrządzoną jajecznicę nakładało się obficie na dużą pajdę świeżo upieczonego w sobotę wiejskiego, żytniego chleba. Popijało się go zabieloną mlekiem kawą zbożową. Smakowało wyśmienicie.

Na tym jednak nie koniec. Na taką biesiadę uczestnicy przynosili ze sobą domowe wypieki i różne frykasy. Starsi kosztowali przyrządzonych przez siebie świeżych nalewek, przeważnie z mniszka lekarskiego na miodzie i spirytusie. Gawędzili i śpiewali, od pieśni takich jak np. „Chwalcie łąki umajone”,  aż po biesiadne przyśpiewki. Trafił się czasem uzdolniony muzykant z harmonią. Dzieci wymyślały przeróżne zabawy, np. w chowanego, zbierały polne kwiaty, itp. Przy okazji w pole wyganiano też krowy, które pasły się na miedzach, drogach i łąkach soczystych, gdyż 20 – 30 lat temu w każdej niemal krzemienickiej zagrodzie była przynajmniej jedna krowa, koń, i inne zwierzęta domowe. 

Skąd się wziął taki zwyczaj? Krzemienica była miejscowością kmiecą. Gospodarze posiadali duże gospodarstwa rolne, toteż przyjmowali na służbę parobków z biedniejszych rodzin, którzy po rocznej służbie na św. Jana (tj. 24 czerwca) mogli odejść do innego, może lepszego gospodarza. Aby ich zatrzymać, gospodarze na Zielone Świątki obdarowywali niejako w nagrodę dobrych parobków jajami. Pomimo święta bydło trzeba było pasać.  Toteż otrzymane jajka parobkowie zabierali w pole i tam smażyli je wspólnie gromadząc się w wąwozach. Z czasem do parobków dołączali również i gospodarze. O pochodzeniu tej tradycji opowiadali mi już dawno nieżyjący dziadkowie  - Anna Szubart oraz Katarzyna i Franciszek Bukowie, którzy zatrudniali parobków, oraz mama mojego szwagra Albina Chmiel, która jako młoda dziewczyna służyła za parobka. I tak zrodził się zwyczaj, który zachował się do dziś,  chyba tylko w Krzemienicy. Prawdopodobnie początki tej tradycji sięgają połowy XIX wieku, czyli czasu kiedy w Galicji zniesiono pańszczyznę.  

Nie zapomnę z tego wiosennego okresu pachnącego świeżego mleka prosto z udoju, smarującego się żółciutkiego masła, pysznej gęstej śmietany, sera z pełnego mleka urobionego ze szczypiorkiem, maślanki z krupkami niezbitego masła i zsiadłego mleka, które można było kroić nożem, a po rozkłóceniu było pysznym napojem.  Ach, gdzie te czasy!

Zenon Buk z Krzemienicy


Spotykamy się po południu przeważnie. Tylko że już się obiadu w domu nie je, zaraz tak koło pierwszej przychodzi. (…) Robi się dołek, wkłada się garczek taki żeby usmażyć jajka. Pod spodem się pali drzewem i wtedy tam się daje do tego: cebulka idzie, boczek, kiełbasa, to wszystko się wysmaży, do tego się wbija nawet i pięćdziesiąt jajek, zależy ile ludzi jest. Tak samo my tutaj zawsze koło domu, no to sąsiady przychodzą i rodzina i smażymy. Rok w rok smażymy jajecznicę. Jest przepyszna. Nigdy nie jest tak smaczna jajecznica w domu usmażona jak tam na polu, w tym rondlu, na tym ognisku. To wtedy to smakuje. Także jajecznicę co roku smażymy. I to już od dawien dawna. Jeszcze jak moja mam żyła, jeździły my w pole i tam w polu się smażyło.

Krystyna Guzek z Krzemienicy

 

BOŻE CIAŁO

             Ołtarze były w tych samych miejscach co roku. Urządzali je mieszkańcy okolicznych domów. Uczestniczenie w procesji Bożego Ciała było dla mnie wielkim przeżyciem. Szczególnie utkwiła mi w pamięci pieśń, w której śpiewano, że Bóg wtedy do nas przychodzi by zobaczyć jak się jego dzieciom powodzi. Piękna pieśń, którą przeżywałem niezwykle. Dziewczęta małe sypały kwiaty(…). Niesiono udekorowane obrazy i chorągwie. Bardzo dużo ministrantów z dzwoneczkami i niezwykle dużo młodzieży. Baldachim nad księdzem z monstrancją nieśli mężczyźni. Wszystko to stanowiło o znaczeniu tej podniosłej uroczystości.

Stefan Ruta z Łańcuta, pochodzący z Medyni Głogowskiej

 

ODPUSTY

             Odpust dawniej był 2 lipca i tydzień przed Świętami Wielkanocnymi.  Tak zwane całusy (…) to były ciastka – taka rurka zawijana w bibułę, końce postrzępione. Były lody. Takie z kanki, co się mleko w niej nosiło. To było własnej roboty. Sprzedający skrobał to łyżką z tej kanki i sprzedawał, ale w co to dawał nie pamiętam.

Krystyna Golec z Zalesia

 

Odpust parafialny w Medyni był 2 lipca. Czekaliśmy na odpust bo to było ciekawe święto. Uroczysta suma, a potem kramy. Można było kupić wszystko co tandetne i kolorowe. Były kapsle do strzelania, serca ogromne, losy, cukierki i ciastka, różańce i książeczki do modlitwy, krzyżyki i obrazki itp. Można było kupić lody.

            Ciekawsze były wyjazdy lub wyjścia na odpusty, najczęściej do Leżajska. Na ten odpust chodziło się zwykle 15 sierpnia. Tam była wielka uroczystość. Do spowiedzi czekało się w olbrzymich kolejkach i strasznym tłoku. Na placu przed klasztorem był nie odpust a ogromny targ. Garncarze z Medyni jechali tam ze swoimi wyrobami. Podobnie było z koszykami z Rudnika i zabawkami z Sokołowa. Były sprzedawane tam ogórki kiszone wprost z beczek. Ogórczankę też chętnie kupowano do picia. żeby była zimna trzymano w beczkach żaby. Często odpust trwał dwa dni. Nocowano w stodołach lub szopach na słomie.(...) Jedzenie zabierano z domów. Był to najczęściej ser mieszany z masłem i chleb.

            Stefan Ruta z Łańcuta, pochodzący z Medyni Głogowskiej

 

            Na odpust Matki Boskiej Pocieszenia to zawsze było poświęcenie tych wianków, wieńców. Przywoziły na przyczepie czy na wozach. Przyjeżdżały z tymi wieńcami z każdej strony Krzemienicy (…)było tych wieńców bardzo dużo. Tu z okolic przychodziły pielgrzymki.

             Krystyna Guzek z Krzemienicy

 

 DOŻYNKI

            Snopki wiozło się do kościoła wozem drabiniastym przyozdobionym brzózkami i bibułą.

Krystyna Golec z Zalesia

 

            Z lat mojego dzieciństwa pamiętam jak uczestniczyłem w dniu 14 sierpnia w uroczystym przeniesieniu wykonanych przez KGW w Dąbrówkach, wieńców z Domu Kultury do plebanii. Na plebani cały korowód witamy był przez księdza proboszcza. Panie z koła gospodyń śpiewały przyśpiewki o charakterze religijnym jak i humorystycznym. Panie angażowały w to wydarzenie swoich mężów, dzieci i wnuki ja należałem do tej ostatniej grupy. Wszyscy odświętnie ubrani: członkinie Koła Gospodyń Wiejskich w strojach ludowych, dziewczynki ubrane w stroje krakowskie, mężczyźni i chłopcy w ciemne spodnie i białe koszule, w trakcie korowodu śpiewano pieśni i przyśpiewki związane z dożynkami. W dniu kolejnym tj. 15 sierpnia panie przychodziły na plebanie (skąd zabierały zostawiony dzień wcześniej wieniec dożynkowy) z którym udawały się na uroczystą Mszę Świętą. Przygotowania do wydarzenia następowały odpowiednio wcześniej, gdy panie zbierały kłosy zbóż i owoce innych roślin potrzebne do wykonania wymyślonych projektów wieńców, wykonywanych wieczorami przez zaangażowane członkinie koła. Po mojej zmarłej babci Annie Piątek pozostały zapiski związane z tym wydarzeniem.

Józef Hadała ze Skoczowa, pochodzący z Dąbrówek


            Lata temu, 15 sierpnia, święto MB Zielnej obchodzono we wsi Dąbrówki bardzo uroczyście. Najwięcej zawdzięczamy panu Józefowi Hadała ze Skoczowa, który kilka tygodni wcześniej przyjeżdżał do swojej siostry i przygotowywał uroczystości. Przyjeżdżał ze swoimi planami, projektami i zapalał  w nas - młodzieży dąbrowskiej - iskrę, która podsycała do działania. Spotykaliśmy sie  przez około 2 tygodnie w salce katechetycznej, starej kaplicy, gdzie robiliśmy wieniec i ćwiczyliśmy pieśni i przyśpiewki. Nie było łatwo bo "szef" był wymagający i wszystko musiało być perfekcyjnie wykonane. Do wieńca potrzebne były różne świeże kwiaty, kłosy zbóż, same ziarna, trzeba było je więc zebrać, wybrać najładniejsze. Lata temu trudno było zdobyć dobre farby, kleje czy wstążki, mimo tego wszystko zawsze było piękne. Również stroje ludowe w których nieśliśmy wieńce musiały być jak z żurnala. mowy nie było, żeby spódnica albo kokarda była zagnieciona. W pary dobierał nas oczywiście Pan Józef. Mieliśmy przy tym wspaniała zabawę bo nie brakowało wesołków, którzy płatali mu figle. Pan Hadała złościł się, ale po sumie, kiedy wszystko poszło super, cieszył się bardzo. W grupie było dwóch chłopaków z Woli Dalszej, która wcześniej należała do naszej parafii. Jeden z nich przygrywał na akordeonie, było zatem łatwiej śpiewać i weselej.

            Pracy nie brakowało bo przeważnie robiliśmy dwa wieńce, ćwiczyliśmy śpiew. Kiedy nadszedł już "ten" dzień wcześniej zbieraliśmy sie i ze śpiewem szliśmy pod plebanię, zgodnie z przyśpiewką "plon niesiemy plon w gospodarza dom" i tam śpiewaliśmy ułożone przez Pana Józefa piosenki. Potem z księdzem proboszczem Tadeuszem Zychem a często też jego bratem, który lubił nas słuchać i przyjeżdżał 15 sierpnia, szliśmy na mszę do kościoła.

            W kościele wieńce stawialiśmy na specjalnie przygotowanych stołach przykrytych białymi, wykrochmalonymi obrusami. Wieczorem tego dnia zawsze robiliśmy sobie potańcówkę w salce katechetycznej. Była to imprezka pod krzyżykiem. Radości nie było końca. Wspólna praca zbliżała nas do siebie. Nawiązały się przyjaźnie a nawet miłości. Fundusze na dodatki do wieńców zbieraliśmy chodząc od domu do domu i prosząc o datki. Ludzie chętnie dawali, bo wiedzieli, że każdego roku jest piękny. Czasami wieńce z kościoła były zabierane i wystawiane na dożynkach gminnych. To również nas bardzo cieszyło, że mogą je podziwiać nie tylko mieszkańcy wsi, ale reszta społeczności gminnej.

Jolanta Wawrykowicz z Dąbrówek

 

 WSZYSTKICH ŚWIĘTYCH

 

            Groby ozdabiało się wiankami z jedliny, a na tym przypinało się kwiatki z bibuły.  Niektórzy te kwiatki woskowali i dłużej się trzymały podczas deszczu. Zniczy nie było, tylko zwykłe świeczki.

            Krystyna Golec z Zalesia

 

            W dawnych czasach cmentarze były bardzo zarośnięte trawą. Grób wyglądał jak kopiec usypany z ziemi. Bywało, że groby były obite deskami. Groby dekorowano choiną, układano na nich kwiaty, które były wykonane z bibuły i były maczane w parafinie. Świeczki były małe, zazwyczaj wykonane własnoręcznie. Resztki niewypalonych świeczek topiono, dodawano knotek i zalewano woskiem i tak powstawała nowa świeca. Przy grobie stawiano drewniany krzyż, na którym wieszano wianek.

            Stanisława Kępa z Medyni Łańcuckiej

GOKiR Czarna wykorzystuje cookies, które są umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo zmienić te ustawienia, korzystając z ustawień przeglądarki internetowej.